przytul mnie tylko mocno, lecimy do słońca

Kora. Pustka ogromna. Chyba nie było mi tak źle nawet wtedy, kiedy umierali moi rodzice. Mocne, c'nie? Trudno, mocne. Ale i moja więź z Korą, z jej piosenkami jest mocna. Najmocniejsza.
Nie ma, nie było i pewnie już nie będzie kolejnego takiego artysty w moim życiu. Od dziecka (tak, od dziecka, bo cóż to za wiek 11-12 lat) przebywam z nią tak blisko mentalnie, tak bardzo jest obok w każdej sytuacji. W tych, w których moich rodziców, siłą rzeczy być nie mogło.
Pierwsza miłość, pierwsze rozstanie, głupie, szczeniackie, niepotrzebne, do dziś to wiem, pierwszy powrót po latach, pierwsze papierosy, seksy, koncerty, glany, szminka, ciche, choć często w krzyku, uczestniczenie w świecie. Kiedy nie było moich rodziców, Kora była zawsze. I będzie zawsze.
Jak miałam 13, czy 14 lat poszłam do fryzjera i obcięłam się "na Korę", czyli prawie na łyso.
Kiedy zachorowała, powiedziałam: nie wiem, co będzie jak Kora umrze. Kiedy umarła, nie wiedziałam, co będzie dalej.
Chciałam coś zrobić natychmiast.
Płakałam. Cały czas. Non stop.
Cały czas płaczę.

Komentarze